Bo w tym cały jest ambaras aby co zdrowe, to i smaczne było naraz. Jola Słoma & Mirek Trymbulak udzielili wywiadu dla Magazynu E!stilo. Rozmawiał Krzysztof Mencel.

Wyglądacie na ludzi renesansu. Interesujecie się projektowaniem mody, a jednocześnie działacie na dużą skalę jako pro-zdrowotni kucharze promujący dietę wegańską i bezglutenową. Jak to wszystko się spina? Skąd właściwie się wzięliście?
J.S.: To jest w ogóle dość zawiłe, skąd się wzięliśmy i dlaczego robimy to, co robimy. Dlatego, że tak naprawdę naszym podstawowym zawodem jest projektowanie mody. Od projektanta mody do kogoś, kto gotuje i nie tylko – jeszcze robi różne rzeczy związane z dietami, które wykluczają wiele typowych składników używanych w standardowej kuchni – to jest dość daleka droga. Ale nam było to wszystko jednak „po drodze”. A więc zaczynając od początku. Pracując jako projektanci mody postanowiliśmy w pewnym momencie, że chcielibyśmy mieć w pobliżu siebie małą kawiarenkę, aby móc w niej spędzać czas. Jak to często bywa z kawiarenkami, trochę otworzyliśmy ją dla siebie a trochę dla innych… No więc otworzyliśmy coś, co nazywało się CLOSED. Cafe & Fashion Gallery. Otworzyliśmy ją w garażu Mirka rodziców. Oprócz konsumpcji miały tam odbywać się wystawy fotografii, wystawy malarstwa, takie nieduże, ale stylowe i wysmakowane. To wszystko miało mieć w sobie odpowiednią klasę i styl. To było dwadzieścia lat temu więc nie było wcale tak łatwo z zaopatrzeniem. Ale udało nam się zakupić reńskie wina i francuskie szampany. Mieliśmy dobre domowe ciasta. Aby zdobyć dobre herbaty Mirek po prostu wsiadł w pociąg i pojechał specjalnie do Krakowa, żeby zakupić 60 czy 80 puszeczek z różnymi herbatami różnymi. Mieliśmy parzyć te herbaty oraz kawę i miał być piękny klimat. Chcieliśmy, aby kobiety sobie przychodziły, kupowały pyszne ciacho bądź reńskie wino, no i miało być cudnie. No i oprócz tego miały oczywiście sobie u nas pobyć z modą, ze sztuką – a przede wszystkim korzystając z tej przyjemności, przy okazji zlecić nam uszycie jakiegoś żakietu lub sukienki.

M.T.: Jak to w życiu bywa, rzeczywistość działania naszej kawiarenki zdecydowała się być zupełnie inna. Okazało się, że do naszego miejsca lgnęła okoliczna młodzież, która nie zawsze miała 18 lat, chcieli do nas tłumnie przychodzić, przesiadywać i najzwyczajniej w świecie chcieli pić piwo, a my musieliśmy sprawdzać dowody. Przy okazji zjeść coś na szybko. No cóż jako mówią „klient nasz pan”. Skoro tyle zainwestowaliśmy, to chcieliśmy jakoś spełnić oczekiwania naszej najliczniejszej grupy odbiorców. Więc zaczęliśmy kupować mrożone szaszłyki, już zamarynowane oraz kurczaki, które po prostu się tylko grillowało i podawało z piwem. Także nasza początkowa działalność jaką sobie wymarzyliśmy przy tworzeniu kawiarenki zaczęła schodzić na drugi plan. Te mocno oczekiwane przez kobiety, które przychodziły, żeby sobie coś uszyć, musiały przebijać się najpierw przez tłoczny pub. Tak, bo to w jakimś momencie przestało być kawiarenką, tylko zaczęło być pubem. Młodzieży było dużo, która zachowywała się jak to młodzież dość głośno. Nic dziwnego, że w którymś momencie stwierdziliśmy, że chyba nie o to nam chodziło. Że nie tak miało to wyglądać. Wcale nie chodziło nam o to, żeby zarabiać na życie optymizm w taki sposób. Zwłaszcza, że w życiu zaczęło brakować nam jakiegoś sensu i zaczęliśmy poszukiwać… Zmieniliśmy swoją dietę, zaczęliśmy medytować. Dlatego wtedy zrezygnowaliśmy z takiej formy działalności i postanowiliśmy otworzyć restauracyjkę wegetariańską, co było zgodne z naszym wegetarianizmem. A że już mieliśmy lokal, żywy kontakt z klientem po prostu dobrze nas bawił, więc otworzyliśmy tę restauracyjkę. Zresztą w tamtych czasach, bycie wegetarianinem było naprawdę wielkim wyzwaniem i sami nie mieliśmy gdzie jadać. Trudno było m.in. dlatego, że gotowych półproduktów do robienia potraw wegetariańskich prawie nie było w sklepach. Już nie mówię nawet o jakiś wegańskiej śmietance, ale nawet mleko kokosowe było trudne do dostania. Kotlety sojowe były obecne tylko w formie suchych kawałków. Także prowadzenie restauracji wegetariańskiej naprawdę nie było łatwe. W kuchni wegetariańskiej jest potrzebnych wiele składników jak się chce człowiek zdrowo i tak slowfood-owo odżywiać. Wszelkie zioła czy imbir były wówczas dostępne tylko w jednym albo w dwóch sklepach w Trójmieście.
J.S.: Wtedy zaczęła się prawdziwa orka. Pomysł był super, mieliśmy bardzo fajną załogę, świetne przepisy i ciekawi ludzie do nas przychodzili coś zjeść. Jednak klientela była jeszcze bardzo niestabilna. Strasznie trudno było wyczuć ile osób dziennie do nas przyjdzie. Więc my robiliśmy „w ciemno” poza stałym menu, po dwie, trzy różne potrawy i czekaliśmy. Niestety często kończyło się to tym, że później sami zjadaliśmyczęść tego, co zrobiliśmy dla klientów. Więc to wszystko zaczęło nam w którymś momencie strasznie doskwierać. Nie było nam łatwo logistycznie to wszystko ogarniać. Jeżdżenie na drugi koniec Trójmiasta po imbir graniczyło z paranoją – bo akurat nam się skończył. My wracamy z tym imbirem, byliśmy już prawie pod restauracyjką, a tu nagle okazywało się, że jeszcze potrzebujemy świeżej bazylii. A to też nie tak jak teraz, że świeżą bazylię prawie w każdym sklepie można dostać. Wtedy tak nie było. W tamtym czasie dopiero kilka delikatesów miało taki towar, więc trzeba było jeździć po tych kilku sklepach w Trójmieście i szukać. Nawet na targowiskach i ryneczkach nie mieli wielu świeżych ziół. W jakimś momencie byliśmy tym wszystkim już bardzo zmęczeni. Stwierdziliśmy, że jednak wolimy z powrotem wrócić do projektowania, a nie rozdwajać się na te dwie różne działalności. Z żalem zamknęliśmy więc restauracyjkę. Wtedy zostały nam przepisy i klienci, którzy przychodzili do nas i pytali: no halo, ale dlaczego nam to zrobiliście? My chcemy jeść wegetariańskie, smaczne rzeczy. Wy nas nauczyliście, że można, a teraz nie mamy gdzie tego zjeść? Więc wtedy zaczęłam po prostu rozdawać ludziom przepisy. A później stwierdziliśmy, że skoro już rozdajemy te przepisy, to przecież można je jakoś zgromadzić i wydać w postaci książki. Więc napisaliśmy książkę, szczególnie, że bardzo leżało nam na sercu popularyzowanie wegetarianizmu. Pragnęliśmy, żeby ludzie zobaczyli i uwierzyli, że to nie jest takie trudne. Pokazywaliśmy, że w kuchni bezmięsnej można również jadać te tradycyjne potrawy, które się jadało wcześniej, tylko z pewnymi wymiennikami. Przejście na wegetarianizm nie oznacza, że wyrzekamy się już na zawsze różnych potraw tylko można je przecież stworzyć w wersji wegetariańskiej.
M.T.: Ponieważ cały czas byliśmy projektantami mody, więc chcieliśmy, aby ta książka była bardzo estetycznie i elegancko wydana – jak na tamte czasy. Chyba się udało, bo ona do dziś jest ładna… Przyznaję, że było to wyzwanie. Nikt raczej wtedy nie myślał, żeby metki przyszywać, żeby okienka wybijać w okładkach książek. Robiąc tę książkę, musieliśmy pokonać sporą drogę. Drukarnia, która nam to drukowała nie tłoczyła okienek w okładkach. Więc odbieraliśmy okładki książek z drukarni w Inowrocławiu i wieźliśmy do firmy w Gdyni, która robi puzzle i tam wybijano nam dziurkę w okładce. Wtedy naszywaliśmy swoje metki i dopiero wracały te okładki do drukarni. I w taki sposób robiliśmy książkę razem z wydawnictwem naszej koleżanki. Spędziliśmy mnóstwo czasu nad zrobieniem tej książki, a później nad jej promocją, Jeździliśmy po wszystkich mediach i okazało się, że wszystkim ta książka bardzo się podobała. Zaproszono nas do telewizji śniadaniowej. Jak już nas wezwali z książką, no to chcieli żebyśmy coś ugotowali. No i tak się zaczęło. My coraz częściej gościliśmy w różnych miejscach jako osoby gotujące i popularyzujące dietę wegetariańską. W którymś momencie nawiązaliśmy kontakt z telewizją Kuchnia +. Tak się złożyło, że akurat my w tym czasie postanowiliśmy, że robimy demo i spróbujemy swoich sił właśnie w telewizji, a w Kuchnia+ akurat mieli zapotrzebowanie na program wegetariański, więc tam się znaleźliśmy. Zrobiliśmy 12 serii pierwszego wegetariańskiego programu w Polsce. W między czasie zrobiliśmy sobie przeróżne testy i okazało się, że oboje nie powinniśmy jeść nabiału. Jola jest uczulona na skrobię pszenną, a ja powinienem stosować dietę beglutenową. Postanowiliśmy więc, że w takim razie zmieniamy jeszcze bardziej naszą dietę.

J.S.: Wówczas zaczęliśmy promować w telewizji kuchnię bezglutenową i wegańską. Aczkolwiek to wtedy było dość hardcore’owe. O bezglutenowości słyszały głównie te osoby, które miały z powodu glutenu poważne problemy zdrowotne z powodu celiakii. Natomiast wiele osób posiada tak jak Mirek tzw. nietolerancję glutenu, czyli nieceliakalną nadwrażliwość na gluten. Nie wiedząc o tym ludzie przez wiele lat leczyli się na różne inne rzeczy. Diagnozowano u nich jelito wrażliwe czy jakieś różne inne dziwne alergie. Nikt wówczas tak szczegółowo jeszcze nie badał nadwrażliwości na gluten, a ludzie źle się czuli z niewiadomych powodów. Ale stopniowo to się zmieniało. Nagle okazało się, że spora liczba osób wrażliwych na gluten zaczęła się dowiadywać, że można dietą znacząco zmienić swój komfort życia. Wystarczy zdecydować się na zmiany dietetyczne i niejedzenie tych pokarmów, które nam szkodzą. To było w tym czasie, kiedy my zaczęliśmy w naszych programach już popularyzować kuchnię bezglutenową. Wtedy powoli coś ruszyło i ludzie zaczęli się dowiadywać, że warto w tę stronę zmienić dietę. Z czasem okazało się, że w społeczeństwie jest coraz więcej takich osób, którym gluten nie służy albo takich, które po prostu fizycznie lepiej się czują po odstawieniu glutenu. Bo współczesny gluten w zasadzie chyba nikomu nie służy. Okazało się, że eliminacja glutenu pomaga lub leczy nie tylko przypadki jelita nadwrażliwego, że pomaga również przy chorobach związanych z hormonami (np.choroby tarczycy), jest także pomocna przy ADHD czy wspiera dzieci z autyzmem. W tej chwili lekarze alergolodzy niezależnie od tego na co jesteśmy uczuleni coraz częściej polecają, żeby dieta była bezglutenowa czy nawet bezcukrowa. Okazuje się, że taka dieta wspomaga i wspiera organizm w przypadku przeróżnych chorób autoimmunologicznych. Ograniczenie lub eliminacja mięsa, nabiału i glutenu wpływa pozytywnie na cały organizm, bo to są wszystko rzeczy mocno alergizujące i ich spożywanie powoduje stany zapalne w organizmie i inne nietolerancje. Wyzwaniem dla każdego człowieka przy stosowaniu takiej dość restrykcyjnej diety eliminacyjnej jest zbudowanie w sobie nowych, pozytywnych nawyków żywieniowych. To wymaga po prostu trochę wiedzy i pomysłowości a potem praktyki. Ale generalnie jest bardzo proste i przyjemne, jak się już opanuje jakieś know-how. Trzeba po prostu robić „to samo tylko trochę inaczej”. W wyniku tych różnych zakrętów i czasami zbiegów okoliczności, w naszym życiu tak się porobiło, że my jako osoby bardzo kreatywne, związane ze sztuką, a najbardziej z modą, staliśmy się po prostu kreatywnymi kucharzami. Zawsze lubiliśmy wyzwania, robić różne nowe rzeczy, więc kompletnie wciągnęło nas to prozdrowotne i smaczne jedzenie. Chcieliśmy w życiu robić coś z czego będzie mogło skorzystać bardzo wielu ludzi. Ubierać musi się każdy, ale tak samo jest z jedzeniem. Co ważne tworząc nowe przepisy, możemy w pełni wyrażać swoją kreatywność. Tak jak można skroić ubranie i uszyć na miarę, tak i dietę powinno się „kroić” pod indywidualne potrzeby danego człowieka. I wszelkie nasze kucharskie działania to jakby takie krojenie diety na miarę.

Moglibyście to sprecyzować na czym polega to krojenie na miarę
M.T.: Na przykład bardzo często do nas na warsztaty z gotowania przychodzą ludzie z przeróżnymi problemami zdrowotnymi i nietolerancjami. My oczywiście mamy przygotowany swój stały zestaw produktów, z których robimy dane potrawy. Ale na przykład jeżeli się okaże, że przychodzi do nas osoba uczulona na kukurydzę, o czym wcześniej nam nie powiedziała, to potrafimy w trakcie trwania warsztatu zmienić przepisy i dać jakieś zastępniki, tak aby i ona mogła w pełni skorzystać. Jeżeli to oczywiście jest możliwe ze względu na charakter potrawy. Często staramy się zamienić jedną mąkę na inną bezglutenową. Albo na przykład robimy tak, że na warsztatach robimy to według określonego przepisu, ale mówimy: Ty w swoim indywidualnym przepisie pamiętaj wymienić ten produkt na inny, w takich a takich ilościach. Oczywiście bardzo często wymienienie produktu w przepisie może powodować zmianę też proporcji składników, ponieważ produkty mają różne właściwości. To jest właśnie takie krojenie jedzenia na miarę. Według nas nie ma osoby, której można powiedzieć – ty nie możesz jeść ciasta kruchego dlatego, że ono powinno być robione tylko i wyłącznie z mąki kukurydzianej a Ty jesteś na nią uczulona. Tylko wtedy wymyślamy. Jeżeli gdzieś w przepisie jest mąka kukurydziana to podobny smak ma mąka jaglana – taką lekką goryczkę i słodycz jednocześnie. Tylko jaglana nie ma takich samych właściwości w pieczeniu i możliwości robienia tak kruchych ciast, jak ma kukurydziana. Więc eksperymentujemy i mieszamy jaglaną z ryżową na przykład, no i okazuje się, że taka mieszanka ma bardzo podobne właściwości jak kukurydziana. I tak jest ze wszystkim, że pewne rzeczy można wymienić na inne. Na przykład, jeżeli ktoś nie może jeść skrobi ziemniaczanej, to można zamiast skrobi dodać ryżu kleistego. To są takie rzeczy, które można wymiennie stosować. Jak niemielone siemię lniane to na przykład babka płesznik albo babka jajowata. Więc to są elementy, które można wymieniać jak puzzle. Trzeba tylko wiedzieć, co do czego pasuje. Porównując to do mody, to tak, jak byśmy komuś mierzyli talię lub dobierali odpowiednią długość spódnicy.
Czy to oznacza, że przede wszystkim skupiacie się teraz na jedzeniu? Czy ubrania też zostały?
J.S.: Dominuje w naszym życiu zawodowym gotowanie i jedzenie, ale ubrania cały czas są obecne. Właśnie przed chwileczką przez naszą rozmową, kończyłam spotkanie w pracowni krawieckiej, gdzie pomagałam koleżance, która wzięła ode mnie żakiecik. Taki który kiedyś zrobiłam, w sumie, dla samej siebie. Ona go wzięła, bo bardzo się jej podobał. Powiedziałam jej, że nie jest on dla ciebie, ponieważ żyjesz inaczej niż ja, nosisz torebki, które są wygodne, one mają różne sprzączki, klamerki i materiał żakietu bardzo szybko poszarpiesz. Bo on był bardzo delikatny. Zrobiłam sobie ten żakiet z myślą pójścia na kilka imprez, więc wiedziałam, że nic się nie stanie z tym materiałem. A u ciebie, przy twoim trybie życia on nie przetrwa. Koleżanka ma kilkoro dzieci, żyje bardzo dynamicznie i nie uważa specjalnie na rzeczy. No i niestety, po kilku razach okazało się, że miałam rację. Materiał jest „pozaciągany”. Ona jednak tak kocha ten żakiecik, że chce go nadal nosić. Więc po prostu pojechałam, kupiłam i w tej chwili to naprawiam. Cały czas coś szyjemy. Projektujemy i szyjemy na miarę dla niewielkiej grupy osób, które przede wszystkim znamy i lubimy. Ale dla nas w tej chwili szycie jest bardziej frajdą, czyli robimy raz w roku nową kolekcję, którą pokazujemy. Szyjemy głównie dla swoich stałych klientów, choć oczywiście chwila ktoś nowy się odezwie z jakąś nietypową suknią ślubną albo mężczyzna potrzebuje dobrze skrojony garnitur – w miarę możliwości czasowych staramy się takie zlecenia realizować.
Wydaje mi się, że wasze działania dotyczące zdrowej diety, to jest taka forma leczenia ludzi, pomagania im, żeby się lepiej czuli też zdrowotnie.
M.T.: Myślę, że w ogóle leczenie to jest tylko usuwanie skutków. Gdybyśmy zdrowo jedli i po prostu „rozumieli” swój organizm to nie musielibyśmy w ogóle się leczyć. Oczywiście nie mówię o ludziach, którzy mają jakieś wady genetyczne, które jak już są, to są. Ale większość chorób jest spowodowana niewłaściwym stylem życia. Niekoniecznie tylko jedzeniem, bo w ogóle słowo dieta pochodzi z greki i określa właśnie styl życia. To nie jest tylko jedzenie i sposób jego spożywania. To jest cały styl życia. Bardzo ważne jest to w jaki sposób się oczyszczamy, na ile nasz organizm potrafi odprowadzać toksyny na zewnątrz. Niezwykle istotny jest ruch, czyli aktywność fizyczna. Ponieważ ruszając się skutecznie usuwamy toksyny i dzięki temu lepiej się, czujemy, nie puchną ręce czy nogi. Ruch również pomaga spalać zbędne kalorie, pogłębia oddech. Aktywności na świeżym powietrzu powinien mieć człowiek dużo w ciągu dnia.
J.S.: Podczas warsztatów, czy jak spotykamy się z ludźmi i rozmawiamy na różnych spotkaniach to my dużo edukujemy na temat jak człowiek generalnie powinien się odżywiać. Co tak naprawdę powinno się znaleźć na naszym talerzu, żebyśmy byli zdrowi. Używanie suplementów czy leczenie to są rzeczy, które robimy wtedy, kiedy już coś zrobiliśmy wcześniej nie tak. Większość suplementów, witamin i składników odżywczych powinna się znaleźć na talerzu z pożywienia, a nie w tabletkach. Mówimy o tym, jak człowiek buduje swoje własne ciało. Np. mówi się, że osteoporoza to jest groźna choroba. Zagraża kobietom w pewnym wieku i wynika z niedoborów wapnia. Tylko jakie to są niedobory wapnia, skoro kobiety uwielbiają jeść nabiał? W diecie białej kobiety, w Europie jest bardzo dużo wapnia. Więc skąd taki niedobór wapnia w kościach? Przecież nasza dieta obfituje w wapń, ale bardzo często organizm go nie przyswaja. Często powtarzam: to jakieś szaleństwo, ludzie wezmą sobie tabletkę z dużą porcją wapnia, potem usiądą na kilka godzin przed telewizorem i myślą, że kości będą się same wzmacniać. Pytam czasami na spotkaniach: czy kulturysta wypijając koktajl swój białkowy (na budowanie mięśni) kilka razy dziennie, potem siada przed telewizorem i czeka aż mu same urosną te mięśnie? I wtedy wszyscy się śmieją i mówią, że nie. Jak chcecie, żeby kości były mocne, jeśli się ich prawie w ogóle nie używa? Po prostu organizm cały musi być regularnie obciążany i używany. Oddech się pogłębia jak głębiej oddychamy, kości się wzmacniają, jak ich używamy. Jak biegamy to kości stają się coraz mocniejsze. To samo dzieje się z mięśniami. A więc jedną rzeczą jest to, co wkładamy do żołądka a drugą co jest przez nasz organizm przyswajane. Jeszcze inną rzeczą są nietolerancje pokarmowe, które też powinniśmy uwzględniać. Pokarmy, których nie tolerujemy nie są przyswajalne a jeszcze dodatkowo nam szkodzą. Warto pomyśleć, żeby wyeliminować z jedzenia to, co nam szkodzi. Jeżeli człowiek jada odpowiednio i odpowiednio żyje, to jest zdrowy. Ale jest jeszcze jeden niezwykle ważny składnik tej formuły idealnego zdrowia. Ten element nazywa się pozytywne myśli, dobre nastawienie do świata. Okazuje się, że bez tego składnika też nie będziemy zdrowi. Lekarze często mówią, że jeśli ktoś choruje to, aby mogło nastąpić wyzdrowienie pacjenta, konieczne jest jego pozytywne nastawienie i „szczera chęć”, żeby wyzdrowieć. Pozytywne myślenie daje nieprawdopodobnego kopa energetycznego i dzięki temu organizm jest w stanie wziąć się w karby i wyzdrowieć. To pozytywny stan umysłu powoduje, że mamy dużą odporność. Ludzie, którzy są uśmiechnięci i radośni, mają wielu przyjaciół, tacy ludzie są z reguły dużo zdrowsi. My jesteśmy w ogóle takimi zwierzętami stadnymi. Nieważne czy jesteś ekstrawertykiem czy introwertykiem. Nawet ci, którzy lubią bardzo zagłębiać się w siebie, potrzebują drugiego człowieka jako lustra. Potrzebują „stada” do tego, żeby jednak żyć i istnieć. Tak więc poza pewnymi wyjątkami – to nasz styl życia decyduje, czy jesteśmy zdrowi czy chorzy. Gdybyśmy uważali na to, żeby nasz organizm nie był zagrzybiony, nie był zatoksyczniony, starali się jadać naprawdę zdrowo, bez konserwantów i jeszcze uwzględniając nasze nietolerancje pokarmowe to moim zdaniem byłoby dużo mniej chorób, szczególnie tzw. cywilizacyjnych, które uważa się za plagę XX-tego i XXI- -ego wieku.
Czy dieta, w której tak wiele produktów jest wykluczonych to sposób odżywiania na całe życie? Niektórzy ludzie traktują taką dietę jako „karę” i cierpią. A może po prostu jest to zdrowa dieta dla każdego.
M.T.: Nie można stosować jednej diety przez całe życie. Jeżeli stwierdzą nam, że mamy chorobę trzewną, czyli celiakię, to wiadomo, że na całe życie wykluczamy gluten. To jest pewne. Jeżeli mamy choroby autoimmunologiczne, to jeśli wykluczymy na kilka lat te elementy, które najbardziej drażnią system immunologiczny to po jakimś czasie będzie można zjeść coś, co do tej pory nam szkodziło. Organizm powinien przechodzić przez różne etapy oczyszczania i fazę regeneracji. Jeśli czyścimy regularnie wątrobę, stosujemy odpowiednią dietę, która wyrzuci nam złogi z organizmu, to po jakimś czasie coś się odblokuje w organach i nagle zaczniemy przyswajać i trawić coś, co przez lata sprawiało nam duże spustoszenie w organizmie. A więc nie istnieje coś takiego jak dieta dobra dla wszystkich osób na całe życie. Chyba, że mamy jakieś poważne genetyczne uszkodzenia, które nie pozwalają trawić jakiś rzeczy. Albo bardzo silna alergia. Jeżeli ktoś ma alergię na orzeszki ziemne w takim stopniu, że może umrzeć od spożycia kilku, to po prostu musi tych orzeszków do końca życia unikać. Ale cała reszta nietolerancji to jest taka łagodna fluktuacja, pewne falowanie w jedną bądź drugą stronę.
A jak możemy słuchać głosu intuicji jeśli chodzi o jedzenie.
J.S.: Ważne jest słuchanie swojego organizmu. Ale intuicja podpowiada nam właściwie dopiero jak człowiek ma organizm odpowiednio oczyszczony. Wówczas dosłownie „czujemy” jedzenie i podświadomie wiemy po jakie potrawy sięgać. Samoistnie wiemy, budzimy się danego dnia i po prostu jemy to, na co mamy ochotę. Na przykład teraz się zbliża jesień. Ja z wielką radością nadal sięgam po owoce, chociaż owoce wychładzają organizm. Jednak w tej chwili nie jadam już surowych owoców, tylko na przykład pół kilo śliwek wrzucam do garnka, dodaję odrobinę ksylitolu bądź brązowego cukru albo daktyli, wsypuję trochę goździka mielonego i cynamonu. Następnie podduszam tak przez trzydzieści minut, żeby śliwka tylko zrobiła się ciepła i lekko rozpadła. I coś takiego zajadam. To są moje owoce które zjadam, jak się robi chłodno. Uwielbiam jabłka prażone lub pieczone w piekarniku. Albo dynię. Robię sobie zupę-krem z dyni z dodatkiem cynamonu, goździka i gałki muszkatołowej. W tej chwili wróciłam do zup. Całe lato nie jadłam zup, ale teraz mój organizm mój organizm wręcz potrzebuje rozgrzewających ziół oraz przypraw czy po prostu czegoś ciepłego. Mój organizm, który jest w miarę oczyszczony po prostu wie, czego potrzebuje. Słucham siebie. Po treningu sięgam z wielką radością po coś konkretnego, treściwego, takiego co daje białko i węglowodany. Choć jedzenie na noc nie jest zdrowe, to czasami jak kładę się spać wieczorem, nie lubię być głodna. Wówczas robię szybką zupę pomidorową z soku pomidorowego zagrzanego z łyżką mleka kokosowego, szczyptą pieprzu i kurkumy i łyżeczką oliwy. I taki wytrawny, gorący sok jest moją zupą pomidorową. Kładę się wtedy spać z ciepłym posiłkiem w brzuchu, ale lekka i nie obciążona. To są nasze codzienne wybory. Kiedy organizm jest oczyszczony, to wie dokładnie czego potrzebuje.

Czy sezonowość, zmiana formy jedzenia w zależności od pory roku jest bardzo ważna?
M.T.: Natura najlepiej wie, co nam podsuwać do jedzenia. Błogosławieństwem jest mieć niedaleko taki rynek warzywny, na którym znajdują się różne, też okoliczne produkty. Bo to rynek nam podpowiada, co powinniśmy jeść, kiedy dojrzewają owoce, kiedy dojrzewają dynie, kabaczki, cukinie. Robienie przetworów, też jest w zgodzie z naturą, bo wiadomo, że owoce powinny być świeże tylko przez część roku, a później powinniśmy jeść głównie owoce suszone, które są dużo bardziej doenergetyzowujące, albo wcześniej przetworzone czy ugotowane. To nam pokazuje, że natura wie, co robi. Natura daje nam też możliwość konserwowania żywności w różny sposób. Chociażby kiszonki. Ogórka świeżego nie da się przechować przez całą zimę, ale kiszony tak. Kapustę kiszoną tak samo przechowujemy przez całą zimę i ona wtedy ma dużo więcej witaminy C, niż miała w swojej formie wyjściowej. A tak naprawdę tych witaminzimą potrzebujemy więcej. Więc dlatego to jest takie fajne, że natura i stare tradycyjne metody są dla nas najlepsze i najzdrowsze.
Przepisy
Kluski dyniowe
Sezon na dynię w pełni. Zapraszamy więc na wegańskie i bezglutenowe kluski z dyni. Delikatne, smaczne i żółciutkie. Polecamy też angielską wersję odcinka z napisami przygotowanymi przez Translalab. Czas przygotowania: 30 minut / ilość: 3 porcje
Składniki:
1/2 kg dyni
1 szklanka mąki kukurydzianej
1 szklanka mąki ziemniaczanej
2 łyżki zmielonego siemienia lnianego
1/2 łyżeczki soli
woda do gotowania

Sposób przygotowania:
Dynię pozbawiamy pestek, obieramy ze skórki, kroimy w kostkę i miksujemy na jednolitą masę. Do zmiksowanej dyni dodajemy sól i siemię lniane, dokładnie mieszamy. Następnie wsypujemy część mąki kukurydzianej i część mąki ziemniaczanej, i mieszamy z dynią. Sprawdzamy, jaką konsystencję ma masa na kluski, ponieważ w zależności od gatunku i soczystości dyni, czasami trzeba dodać więcej mąki. Gotowe ciasto na kluski powinno mieć dosyć zwartą konsystencję, nie jak na kluski lane, ale jak na kładzione. Do gotującej się, osolonej wody, wrzucamy ciasto, odrywając je wcześniej zamoczoną w wodzie łyżką. Kluski gotujemy około 2-3 minut po wypłynięciu. Wybieramy je łyżką cedzakową i gotujemy następną porcję. Nie gotujemy zbyt dużej ilości klusek na raz. Gotowe danie możemy podawać ze słodkim sosem, z prażonymi jabłkami z przepisu na gnocchi. Smacznego i na zdrowie!
Weganski Strogonow
Dziś zapraszamy na kolejną wegańską i bezglutenową odsłonę tradycyjnych dań. Strogonow z grzybami to naprawdę miła niespodzianka dla podniebienia. Zainteresowanym angielską wersją odcinka polecamy tłumaczenie przygotowane przez Translalab.
Czas przygotowania: ok. 40 minut / ilość porcji: 6
Składniki:
50 dag pieczarki lub innych mięsistych grzybów np. Żółciak siarkowaty
20 dag suszonych pomidorów w oleju
2 papryki zielona
1 papryka żółta
20 dag kiszonych ogórków
1 pęczek natki pietruszki
1/3 szklanki koncentratu pomidorowego
1/2 szklanki mleka kokosowego
2 łyżki musztardy sarepskiej
1 łyżka mąki ryżowej lub kukurydzianej
4 liście laurowe
4 owoce ziela angielskiego, chyba że są to ziarna?
1 łyżeczka czarnego mielonego pieprzu
1 łyżeczka słodkiej czerwonej suszonej papryki
1 łyżeczka asafoetydy
3 łyżeczki sosu sojowego Tamari
250 ml wody
150 ml wody z ogórków kiszonych

Sposób przygotowania:
Grzyby i suszone pomidory kroimy w podłużne paski i wrzucamy do rozgrzanego naczynia razem z odrobiną oleju z pomidorów. Mieszamy, oprószamy mąką i mieszamy jeszcze raz. Dodajemy przyprawy, pokrojoną w paski paprykę i ogórki. Dusimy przez chwilę, następnie dodajemy koncentrat pomidorowy oraz musztardę, a także wodę z ogórków kiszonych. Przykrywamy przykrywką i gotujemy na małym ogniu przez ok. 10 – 15 minut, aż warzywa zmiękły, następnie dodajemy mleko kokosowe i sos sojowy. Mieszamy, doprowadzamy do wrzenia, wrzucamy pokrojoną natkę pietruszki i możemy podawać po kolejnym zamieszaniu.
Kutia z kaszy jaglanej
Przepis na bezglutenową i wegańską kutię z kaszą jaglaną i melasą z karobu. Przygotowaliśmy ją wspólnie z Anią i Łukaszem z Gdyńskiej Fundacji „Dom Marzeń”.
Czas przygotowania: około 40 minut + czas moczenia maku Ilość: 1 duża salaterka
Składniki:
40 dag kaszy jaglanej
40 dag maku
40 dag ulubionych bakalii (figi, rodzynki, morele, orzechy włoskie, laskowe, migdały itp.)
skórka otarta z 2 pomarańczy
1/2 szklanki cukru brązowego
6 łyżek melasy z karobu

Sposób przygotowania:
Mak zalewamy wrzątkiem i pozostawiamy na noc, by zmiękł. Kaszę przelewamy wrzątkiem przez sito, by pozbyć się goryczy. Wrzucamy ją do garnka i zalewamy wrzącą wodą w ilości półtora razy większej niż objętość kaszy. Gotujemy pod przykryciem na małym ogniu do miękkości. Nie mieszamy w trakcie gotowania, żeby kasza nie była kleista. Następnie przecedzamy mak i mielimy go w maszynce o gęstym sicie lub w dobrym mikserze. Orzechy siekamy i prażymy na patelni, suszone owoce zalewamy wrzątkiem, odcedzamy i siekamy lub miksujemy na drobne kawałki. Skórkę sparzonej pomarańczy ucieramy na tarce o drobnych oczkach i przesmażamy przez chwilę z cukrem i odrobiną wody. Wszystkie składniki łączymy ze sobą i schładzamy w lodówce. Kutię najlepiej zrobić dzień wcześniej, aby wszystkie aromaty i smaki przeszły sobą.
Weganski serniko-jabłecznik
Po latach przerwy wracamy do przepisu, który powstał dawno, dawno temu w czasach, gdy prowadziliśmy restauracyjkę wegetariańską. Był prawdziwym hitem, ponieważ smakował większości naszych gości i wszyscy wyczuwając znajome smaki, usilnie próbowali dociekać składu ciasta. Gdy informowaliśmy, że jego podstawą jest okara, mało kto wiedział, o co chodzi. Raczej przypuszczano, że ma w składzie twaróg i wyczuwano jabłka. Tym razem postanowiliśmy nadać mu nazwę pokierowaną największą ilością skojarzeń. W ten sposób ciasto, które jest z nami od dawna, choć miało wieloletnią przerwę do czasu, gdy odkryliśmy, że jest to świetny pomysł na szybkie wysokobiałkowe jedzenie po treningu, stało się wegańskim serniko-jabłecznikiem. Smacznego!
Czas przygotowania 1 godzina + czas moczenia soi
ilość: 1 blacha
Składniki:
1/2 kg soi,
łyżki cukru lub melasy oraz 1 szczypta soli do podrasowania smaku mleka,
1 kg jabłek,
3/4 – 1 szklanki brązowego cukru,
1 szklanka mąki kukurydzianej,
1/2 szklanki mielonego siemienia lnianego,
10 dag rodzynek,
sok z 1 cytryny,
2 łyżeczki cynamonu,
1/2 łyżeczki zmielonych ziaren zielonego kardamonu,
1 szczypta soli,
olej do smarowania formy,
Mąka kukurydziana do oprószenia formy,
gorzka czekolada do dekoracji,
świeża melisa do dekoracji

Sposób przygotowania :
Soję moczymy przez noc, następnie przecedzamy przez sito i płuczemy ją. Miksujemy z dodatkiem ok. 1 litra wody do momentu uzyskania konsystencji dosyć drobno zmielonej papki. W zależności od wielkości miksera, dzielimy soję na kilka partii. Do garnka wlewamy 3 litry wody, dodajemy zmiksowaną soję, 3 łyżki brązowego cukru lub melasy oraz szczyptę soli dla podrasowania smaku mleka. Gotujemy na niewielkim ogniu cały czas mieszając aż zacznie kipieć. Odstawiamy na bok, gdy lekko przestygnie, przecedzamy przez bawełniane, gęsto tkane płótno. Na końcu odciskamy tak aby odciśnięta masa była sucha. W ten sposób otrzymujemy ok 4-5 litrów mleka sojowego i 1 kg zmielonego ziarna sojowego czyli okary, która nadaje się doskonale do przygotowania pasztetów, kotletów, różnych deserów i ciast. Dziś wykorzystamy ją do naszego wegańskiego serniko-jabłecznika. Ucieramy nieobrane ze skórki jabłka na tarce o grubych oczkach. Mieszamy je z okarą, cukrem i solą. Dodajemy także kardamon, cynamon, sparzone rodzynki i sok z cytryny. Mieszamy jeszcze raz i dodajemy siemię lniane. Gdy siemię wchłonie wodę, a masa będzie bardziej plastyczna, dodajemy mąkę kukurydzianą, dokładnie mieszamy i przekładamy do blachy wysmarowanej olejem i oprószonej mąką kukurydzianą. Pieczemy w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni przez ok. 40-50 minut. Od razu po wyjęciu z piekarnika posypujemy wierzch ciasta utartą na tarce gorzką czekoladą. Możemy dodatkowo udekorować świeżą melisą.